[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/teatrzyk is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Śnieg zasypał pola – wszędzie biało. Jednym słowem – pięknie. Piotruś i Maciuś, dwaj bracia, postanowili wybrać się na dwór. Urządzili bitwę na śnieżki, a potem zawody czyja śniegowa kula poleci dalej. Hop – jedna śnieżka trafiła w drzewo. Hop – druga śnieżka przeleciała nad ogrodzeniem.
– I kto dalej rzucił? – zapytał Maciuś.
– Chyba remis – odparł Piotruś. – Ulepmy lepiej bałwana!
Jedna kula, druga, trzecia, nosek z marchewki, oczka z węgielków, stary kapelusz dziadka, szalik mamy i miotła.
– Trochę zimno się zrobiło – rzekł Maciuś szczękając zębami.
– A ja jestem głodny. O! Słyszysz? Burczy mi w brzuchu! – pożalił się Piotruś. – Chodźmy do domu. Jutro tu wrócimy.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za chłopcami, ktoś cicho zapiszczał z radości:
– Taki mróz rozkoszny, że aż coś we mnie trzeszczy! – śniegowy bałwan podskoczył przejęty. – Chłód i wiatr potrafią tchnąć życie, ale jakże rozżarzone jest "to" w górze, jak wytrzeszcza swoje gały…
– Hau, hau! To jest słońce, które świeci w dzień – zaszczekał pies. – Bardzo je lubię, bo grzeje mój zbolały grzbiet. No cóż, pora na mnie – robi się ciemno, a jeszcze muszę zjeść kość. Zęby już nie te same co za młodu, więc kolacja z pewnością się przedłuży. Bywaj zdrów!
Słońce zaszło, wzszedł księżyc w pełni, okrągły i wielki, jasny i piękny w błękitnym powietrzu. A gdy nastał kolejny dzień…
– Jakie to cudowne! – zakrzyknęła młoda dziewczyna, która weszła z młodzieńcem do ogrodu. Stanęli tuż koło bałwana i stąd podziwiali skrzące się od szronu drzewa.
– Nawet w lecie nie można mieć piękniejszego widoku – powiedziała dziewczyna i oczy jej zalśniły.
– A takiego jegomościa jak ten nie spotkasz w lecie – dodał młodzieniec i wskazał na bałwana. – Jest wspaniały!
Dziewczyna zaśmiała się, skinęła z uznaniem głową bałwanowi i zatańczyła ze swym przyjacielem walczyka, a śnieg skrzypiał im pod nogami.
– Kim było tych dwoje? – spytał bałwan psa. – Jesteś na podwórku dłużej ode mnie, czy znasz ich może?
– Rozumie się, że ich znam – odparł pies. – Ona mnie pogłaskała, a on podarował mi kość. Są dobrzy, na pewno ich nie ugryzę.
– Ale co oni tu robią? – dociekał bałwan.
– Zakochana para – prychnął podwórkowy Burek.
– Zakochana?
– Ech, kiedy się dopiero wczoraj przyszło na świat, wie się – jak ty – doprawdy niewiele. Ja jestem stary i doświadczony, znam wszystkich w obejściu, a były czasy, kiedy nie stałem tu na zimnie koło budy...
– Zimno jest rozkoszne – zauważył bałwan. – Przepraszam, opowiadaj dalej.
– Byłem młodym szczeniakiem. Mówiono, że jestem mały i śliczny. Leżałem jak król na pluszowym fotelu lub miękkich nogach pani, która drapała mnie tak przyjemnie za lewym uchem, a pan częstował pysznymi kośćmi. Z czasem wyrosłem ze szczenięcego puchu, więc oddali mnie tutejszej gospodyni. Trafiłem do sutereny. Gospodyni była troskliwa – karmiła obficie, położyła przy piecu wygodną poduszkę. Piec to najmilsza rzecz na świecie, niezależnie od pory roku. Uwielbiałem jego ciepło – wciskałem się za niego i najchętniej w ogóle bym stamtąd nie wyściubiał nosa.
– Czy piec jest podobny choć trochę do mnie? – zadumał się bałwanek.
– Nie, wygląda zupełnie inaczej. Rzekłbym, że to twoje przeciwieństwo. Jest czarny jak węgiel, ma długą szyję i mosiężną trąbę. Pożera drzewo, aż ogień bucha mu z ust. Trzeba trzymać blisko, by zaznać niezwykłej przyjemności. Zresztą sam możesz go zobaczyć, o tu, przez to okno.
Bałwan ze śniegu zajrzał w okno sutereny i zobaczył rzeczywiście czarny, polerowany przedmiot z mosiężną rurą; ogień błyszczał w dole. Miał dziwne uczucie, z którego sam nie zdawał sobie dobrze sprawy – ogarnęło go coś takiego, czego nie znał, jakieś wewnętrzne ciepło, które rozlewało się po całym ciele i było bardzo miłe. Znają to wszyscy ludzie, o ile nie są zimnymi bałwanami, a zwie się to miłość.
– I dlaczego ją opuściłeś? – nie mógł pojąć bałwan. Wydawało mu się, że piec musi być przedstawicielką płci pięknej. – Jakże mogłeś opuścić takie miejsce?
– Musiałem – burknął smutno pies – wyrzucili mnie i przywiązali do łańcucha. Ugryzłem służącego w nogę, gdyż zabrał mi kość, którą obgryzałem. Kość za kość – pomyślałem sobie. Ale wzięli mi to za złe i od tego czasu marznę w ogrodzie, tracąc powoli głos. Posłuchaj jak chrypię.
Jednak bałwan ze śniegu nie słuchał już więcej. Stał w oknie wpatrzony w pannę piecyk.
– Nigdy tam nie wejdziesz – zawarczał pies. – A nawet jeśli kiedyś się do niej zbliżysz – znikniesz.
– I tak już prawie mnie nie ma – odrzekł bałwan. – Wydaje mi się, że się rozpływam w tym słońcu.
Tak oto całymi dniami bałwan stał w oknie, podziwiając urodę panny piecyk. Co tu kryć – po prostu się zakochał. Dni stawały się coraz cieplejsze, rozpoczęła się odwilż. Im więcej promieni spływało z nieba, tym mniej bałwanka zostawało. Aż pewnego ranka, gdy słońce wzeszło, po zimowym amancie pozostała tylko mała kałuża. Wkrótce zima się skończyła i nastała wiosna. Jaki morał z tej opowieści? Pamiętajcie, że nie będzie szczęśliwego końca, gdy on zimny a ona gorąca;)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/teatrzyk{/gallery}