[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/muzyczne is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Ostatnie dni karnawału, więc tańczymy! Ram, tam, tam, raz, dwa, trzy, czyli stajemy do menueta (z francuskiego menus pas – drobny krok). Piękne panny w drapowanych sukniach, krynolinach, gorsetach wyszywanych perłami i drogimi kamieniami, wstążkach, piórach, tiulach i taftach oraz szlachetni kawalerowie w bogato haftowanych frakach ustawili się w pary i ruszyli dostojnym krokiem unosząc za sobą pachnący obłok z pudrowanych peruk. Tylko że, oj, jak to się liczyło? Gdzie ten rytm? A, tutaj, mamy go, oj już nie mamy. Lewa, prawa, ukłon, tunel i powrót. Było to nasze pierwsze starcie z klasycznym, dworskim tańcem. Być może nie zaproszą nas na razie do Wersalu, ale nie zrażamy się i próbujemy dalej. No i okazało się, że ten utwór, co go wszyscy znają, skomponował Luigi Boccherini. Dzięki temu przedszkolaki na całym świecie mają do czego tańczyć najpopularniejszego chyba menueta:)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/muzyczne{/gallery}
[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/hupaj is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Zimą różnie bywa – śnieg jest, a za chwilę go nie ma. Nam jednak kapryśna aura nie jest w stanie pokrzyżować planów – prawdziwy tygrys potrafi sobie radzić w każdych warunkach! Czy zastanawialiście się może, które sporty są bardziej wymagające – letnie czy zimowe? Po co gdybać, kiedy wystarczy spróbować. A skoro za oknem zima – przynajmniej kalendarzowa – więc szykujemy się do mroźnej olimpiady. Od czego by tu zacząć… Co jest najbliższe dzieciom? Dwie mknące przed siebie płozy, a zatem saneczkarstwo! Pęd wyciska z oczu łzy, mróz szczypie w nos, włosy stają dęba. Lodowy tor wije się raz w prawo, raz w lewo i zdaje się nie mieć ni początku, ni końca. To się nazywa jazda! A jeśli ktoś woli latać wysoko? Odpowiednie będą skoki z nartami u stóp. Tylko jak wzbić się wyżej od Małysza, gdy pod nogami brak mamuciej skoczni? Pikuś! Wystarczy zbudować własny pas startowy. Ziuuuu! Słuchać tylko szum wiatru i własne bicie serca. Cóż za emocje! Adrenalina krąży w żyłach, popychając śmiałka dalej i dalej. Odpowiednia pozycja, balans ciałem, lądowanie w pięknym stylu. Noty powinny być wysokie. Mamy też coś dla romantyków – olśniewające stroje, gracja, taneczna płynność ruchów – łyżwiarstwo figurowe. Zawodnicy suną po gładkiej lodowej tafli, jakby bujali w obłokach. Poczwórny toeloop, potrójny salchow, podwójny rittberger, flip, lutz, axel. Ha! A te piruety! Pozazdrościłby ich nam sam Jewgienij Pluszczenko. Zwieńczeniem zmagań – hokejowy mecz. Kto by przypuszczał, że tak trudno trafić kijem w ten maleńki krążek. Bez obaw – nie było brutalnie, lecz żywiołowo i energicznie. Sportowa potyczka obeszła się bez ofiar. Znów nam się udało. Zapraszamy w podróż po zimowej fotolandii:)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/hupaj{/gallery}
[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/akademia is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Pieski małe dwa chciały przejść przez rzeczkę./Nie wiedziały jak, znalazły kładeczkę./Kładka była zła, skąpały się pieski dwa…
Rozkosznie popiskujący, merdający małym ogonkiem, maszerujący niezdarnie na swoich drobnych łapkach. Słodki i rozkoszny, niezależnie od tego czy właśnie wszystko demoluje, czy smacznie śpi niczym bogu ducha winien aniołek. Wszystko go ciekawi, wszystkiego chce spróbować – najlepiej zatapiając w tym zębiska – każdemu okazuje sympatię, z każdym chce się bawić. Zawsze na nas czeka, zawsze z radością wita od progu, cierpliwie wysłuchuje, nie zbywa, nie stroi fochów. Oto urok na czterech łapach – pies. Prawda, że to wdzięczny model? Zresztą kto miałby strzec wiejskiego podwórka, jak nie Azor? Nawet Mruczkowi nie pozwoli zrobić krzywdy – taki z niego oddany przyjaciel. Długie uszy… A może krótkie? Ogon lekko zakręcony… Nie, lepszy prosty. Brązowy, czarno biały, w kolorowe łaty… Czerwona obroża, miska z wielką kością i jeszcze ciepła buda. Czegoś tu brakuje. Pyszczek powinien się uśmiechać! O tak, teraz lepiej. Hau, hau, hau! Co się stało? W jeziorze coś pływa… Si bon, si bon, tralalalala! Si bon, si bon, tralalalala! To właśnie ja, smukły, długi ktoś. Szybki i zarazem sympatyczny gość. Si bon, si bon, tralalalala… Kto to śpiewa? Woda dziwnie buzuje, spiętrza się, aż w końcu pęka i wyłania się długa szyja zakończona niewielką głową. Czy to Nessie? Sławny potwór z Loch Ness? Ależ skąd! Poznajcie Plezjozaura, całkiem zwyczajnego wodnego gada z nadrzędu Sauropterygia (płetwojaszczurów). Łowi ryby, nurkuje, podróżuje… chętnie odwiedza przedszkola. A nasze szczególnie przypadło mu do gustu. Chyba spędzi u nas ferie:)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/akademia{/gallery}
[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/teatrzyk is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Śnieg zasypał pola – wszędzie biało. Jednym słowem – pięknie. Piotruś i Maciuś, dwaj bracia, postanowili wybrać się na dwór. Urządzili bitwę na śnieżki, a potem zawody czyja śniegowa kula poleci dalej. Hop – jedna śnieżka trafiła w drzewo. Hop – druga śnieżka przeleciała nad ogrodzeniem.
– I kto dalej rzucił? – zapytał Maciuś.
– Chyba remis – odparł Piotruś. – Ulepmy lepiej bałwana!
Jedna kula, druga, trzecia, nosek z marchewki, oczka z węgielków, stary kapelusz dziadka, szalik mamy i miotła.
– Trochę zimno się zrobiło – rzekł Maciuś szczękając zębami.
– A ja jestem głodny. O! Słyszysz? Burczy mi w brzuchu! – pożalił się Piotruś. – Chodźmy do domu. Jutro tu wrócimy.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za chłopcami, ktoś cicho zapiszczał z radości:
– Taki mróz rozkoszny, że aż coś we mnie trzeszczy! – śniegowy bałwan podskoczył przejęty. – Chłód i wiatr potrafią tchnąć życie, ale jakże rozżarzone jest "to" w górze, jak wytrzeszcza swoje gały…
– Hau, hau! To jest słońce, które świeci w dzień – zaszczekał pies. – Bardzo je lubię, bo grzeje mój zbolały grzbiet. No cóż, pora na mnie – robi się ciemno, a jeszcze muszę zjeść kość. Zęby już nie te same co za młodu, więc kolacja z pewnością się przedłuży. Bywaj zdrów!
Słońce zaszło, wzszedł księżyc w pełni, okrągły i wielki, jasny i piękny w błękitnym powietrzu. A gdy nastał kolejny dzień…
– Jakie to cudowne! – zakrzyknęła młoda dziewczyna, która weszła z młodzieńcem do ogrodu. Stanęli tuż koło bałwana i stąd podziwiali skrzące się od szronu drzewa.
– Nawet w lecie nie można mieć piękniejszego widoku – powiedziała dziewczyna i oczy jej zalśniły.
– A takiego jegomościa jak ten nie spotkasz w lecie – dodał młodzieniec i wskazał na bałwana. – Jest wspaniały!
Dziewczyna zaśmiała się, skinęła z uznaniem głową bałwanowi i zatańczyła ze swym przyjacielem walczyka, a śnieg skrzypiał im pod nogami.
– Kim było tych dwoje? – spytał bałwan psa. – Jesteś na podwórku dłużej ode mnie, czy znasz ich może?
– Rozumie się, że ich znam – odparł pies. – Ona mnie pogłaskała, a on podarował mi kość. Są dobrzy, na pewno ich nie ugryzę.
– Ale co oni tu robią? – dociekał bałwan.
– Zakochana para – prychnął podwórkowy Burek.
– Zakochana?
– Ech, kiedy się dopiero wczoraj przyszło na świat, wie się – jak ty – doprawdy niewiele. Ja jestem stary i doświadczony, znam wszystkich w obejściu, a były czasy, kiedy nie stałem tu na zimnie koło budy...
– Zimno jest rozkoszne – zauważył bałwan. – Przepraszam, opowiadaj dalej.
– Byłem młodym szczeniakiem. Mówiono, że jestem mały i śliczny. Leżałem jak król na pluszowym fotelu lub miękkich nogach pani, która drapała mnie tak przyjemnie za lewym uchem, a pan częstował pysznymi kośćmi. Z czasem wyrosłem ze szczenięcego puchu, więc oddali mnie tutejszej gospodyni. Trafiłem do sutereny. Gospodyni była troskliwa – karmiła obficie, położyła przy piecu wygodną poduszkę. Piec to najmilsza rzecz na świecie, niezależnie od pory roku. Uwielbiałem jego ciepło – wciskałem się za niego i najchętniej w ogóle bym stamtąd nie wyściubiał nosa.
– Czy piec jest podobny choć trochę do mnie? – zadumał się bałwanek.
– Nie, wygląda zupełnie inaczej. Rzekłbym, że to twoje przeciwieństwo. Jest czarny jak węgiel, ma długą szyję i mosiężną trąbę. Pożera drzewo, aż ogień bucha mu z ust. Trzeba trzymać blisko, by zaznać niezwykłej przyjemności. Zresztą sam możesz go zobaczyć, o tu, przez to okno.
Bałwan ze śniegu zajrzał w okno sutereny i zobaczył rzeczywiście czarny, polerowany przedmiot z mosiężną rurą; ogień błyszczał w dole. Miał dziwne uczucie, z którego sam nie zdawał sobie dobrze sprawy – ogarnęło go coś takiego, czego nie znał, jakieś wewnętrzne ciepło, które rozlewało się po całym ciele i było bardzo miłe. Znają to wszyscy ludzie, o ile nie są zimnymi bałwanami, a zwie się to miłość.
– I dlaczego ją opuściłeś? – nie mógł pojąć bałwan. Wydawało mu się, że piec musi być przedstawicielką płci pięknej. – Jakże mogłeś opuścić takie miejsce?
– Musiałem – burknął smutno pies – wyrzucili mnie i przywiązali do łańcucha. Ugryzłem służącego w nogę, gdyż zabrał mi kość, którą obgryzałem. Kość za kość – pomyślałem sobie. Ale wzięli mi to za złe i od tego czasu marznę w ogrodzie, tracąc powoli głos. Posłuchaj jak chrypię.
Jednak bałwan ze śniegu nie słuchał już więcej. Stał w oknie wpatrzony w pannę piecyk.
– Nigdy tam nie wejdziesz – zawarczał pies. – A nawet jeśli kiedyś się do niej zbliżysz – znikniesz.
– I tak już prawie mnie nie ma – odrzekł bałwan. – Wydaje mi się, że się rozpływam w tym słońcu.
Tak oto całymi dniami bałwan stał w oknie, podziwiając urodę panny piecyk. Co tu kryć – po prostu się zakochał. Dni stawały się coraz cieplejsze, rozpoczęła się odwilż. Im więcej promieni spływało z nieba, tym mniej bałwanka zostawało. Aż pewnego ranka, gdy słońce wzeszło, po zimowym amancie pozostała tylko mała kałuża. Wkrótce zima się skończyła i nastała wiosna. Jaki morał z tej opowieści? Pamiętajcie, że nie będzie szczęśliwego końca, gdy on zimny a ona gorąca;)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/teatrzyk{/gallery}
[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/kulinarne is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Puszyste, miękkie, jeszcze ciepłe ciasto drożdżowe to dla wielu z nas jeden z najwspanialszych smaków dzieciństwa. Na myśl o babcinym placku drożdżowym każdego dopada wspomnienie rodzinnego ciepła, bezpieczeństwa i beztroski. Przygotowywanie ciasta drożdżowego wiąże się z całym rytuałem. Być może właśnie to sprawia, że do tego typu wypieków podchodzimy z tak dużym sentymentem i zaangażowaniem. Wyrabianie, wyrastanie i pieczenie drożdżowca – każdemu z tych etapów należy poświęcić odpowiednią ilość uwagi i czasu. Zgodnie z tradycją ciasto drożdżowe wyrabiamy ręcznie. Zasadniczym składnikiem ciasta drożdżowego są oczywiście drożdże oraz mąka pszenna. Jeśli zaś chodzi o dodatki, to mamy bardzo dużą dowolność. Tym, którzy wolą nieco mniejsze smakołyki, polecamy małe rogaliki. Takie same, jakie zrobiliśmy my – kształtem nawiązujące do podkowy zgubionej przez konia świętego Marcina – wypełnione słodkim nadzieniem (my wykorzystaliśmy domowe konfitury, ale równie smaczne będą z marmoladą, masą makową, marcepanem, migdałami, mielonymi orzechami, skórką pomarańczową, słodkim białym serem lub czekoladą). Owinięci w kuchenne fartuszki, z wyszorowanymi porządnie łapkami, mieszaliśmy produkty, wyrabialiśmy ciasto (trzeba mieć krzepę!), nadziewaliśmy, zawijaliśmy. Pachnące półksiężyce cieszyły oko i mile łechtały kubki smakowe. Chcecie spróbować? To do dzieła!:)
Składniki:
Wykonanie:
Mąkę przesiewamy, dodajemy do niej delikatnie rozkruszone drożdże, cukier puder oraz jaja. Mleko lekko podgrzewamy (ma być ciepłe, ale nie gorące!), rozpuszczamy w nim cukier waniliowy i dodajemy do mąki. Wszystkie składniki zagniatamy i wyrabiamy z nich jednolite, sprężyste ciasto, które odchodzi od ręki. (Jeśli ciasto będzie zbyt rzadkie – dodajemy odrobinę mąki). Pod koniec wyrabiania dodajemy ¼ kostki masła (pozostałe ¾ rozpuszczamy) i jeszcze chwilę zagniatamy – niezbyt długo, bowiem ciasto powinno zostać nieco lepkie. Następnie nadajemy mu kształt prostokąta i rozsmarowujemy na nim część rozpuszczonego masła. Ciasto składamy na trzy części, sklejamy brzegi, rozwałkowujemy, smarujemy masłem. Powyższe czynności powtarzamy trzykrotnie. Z rozwałkowanego cienko ciasto wycinamy duże koło (można posłużyć się np. tortownicą lub miską), a następnie dzielimy je na trójkąty. Przy podstawie, w pewnej odległości od krawędzi, nakładamy płaską łyżeczkę nadzienia i zawijamy rogalika, uważając, aby nadzienie nie wypłynęło/wypadło. Blachę wykładamy papierem do pieczenie, układamy na niej rogaliki (nie za ściśle – urosną), wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180°C i pieczemy około 20 minut, aż się zarumienią. Przed podaniem można oprószyć je cukrem pudrem lub posmarować lukrem. Smacznego!:)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/2-luty/kulinarne{/gallery}